
Blady świt zdecydowanie nie jest moim sojusznikiem. Daję temu wyraz kilkakrotnie aktywując budzik by łapać pozorne minuty błogiego snu. Potem z wywalonym jęzorem biegam bez ładu i składu między łazienką i garderobą w nadziei skompletowania naprędce stosownego wdzianka nie tkniętego zmarszczkami zagnieceń. Lekko „wybrakowana” wbiegam do gmachu biurowca z zazdrością zerkam na sekretarkę, która wygląda tak, jakby właśnie opuściła jedną z okładek luksusowego katalogu dla kobiet. Jak ona tego dokonała? Całą noc robiła się na bóstwo czy wstała razem z pierwszym pianiem koguta?
Jakby tego było mało czeka mnie jeszcze trudniejsza przeprawa. Ominięcie zasięgu gałki ocznej szefa, monitorującej z zegarmistrzowską dokładnością każdą sekundę spóźnienia. Następnie bezszelestne sforsowanie damskiego WuCetu, wykonanie makijażu i przemaszerowanie dostojnym krokiem drogi w kierunku parzalni kawy.
I po co ten cały cyrk ?
W naszym dorosłym świecie gra pozorów odgrywa nadal kluczową rolę.
I jak się okazuje nie wyrosnęliśmy w zabawy kotka i w myszkę. Tylko czy aby na pewno rolę łowczego kocura wciela się szef, a w rolą myszki ofiarny pracownik?
Zamiast bezproduktywnie podliczać każdą pojedynczą minutę spóźnienia, znacznie lepiej spożytkować ten czas na rzetelną ocenę wartości pracownika. Paradoksalnie reprymendy z tego powodu w pracy otrzymują najczęściej Ci którzy innych przewinień na koncie nie mają. Zajęci ciężką służbą na poczet wzrostu słupków sprzedaży, nie mają czasu zajmować się takimi pierdołami.
Dla delikwentów dotkniętych permanentnym schorzeniem związanym z dotarciem na czas do przydzielonego biureczka, można ustalić dla przykładu pracę w systemie zadaniowym. Wyznaczyć terminarz zagadnień i system stosownych do objętości tychże rozliczeń. Nie wiem czy nie wybiegam zanadto w przyszłość oczekując, aż tak daleko posuniętej swobody obyczajów, ale przecież idea home office jest coraz częściej i to z dużym powodzeniem stosowana na światowym rynku zatrudnienia. Jeżeli jednak oko szefa nie może obyć się bez widoku przez banalne 8 godzin dziennie najętego natenczas osobnika, to istnieje jeszcze opcja ustalenia widełek czasowych, w których zatrudniony rozpocznie i adekwatnie zakończy obwarowany warunkami umowy godzinowy wymiar pracy.
Dla mnie to duże udogodnienie, a jednocześnie czynnik motywujący do twórczego działania. Moja osobista głowa rozpoczyna pracę około godziny 9.00, do tego czasu przebywanie w firmie polega jedynie na uruchomieniu podstawowych czynności fizjologicznych, a zdecydowanie wolałabym robić to w pieleszach domowych.
Ciekawe swoją drogą, że nie działa to w drugą stronę. Gdy zawalona sezonowym natłokiem tematów opuszczam firmę po godzinach lub wieczorową porą w azylu domowym odznaczałam kolejne jako „done” zadania z zakresu tych „intelektualnych”, nikt wtedy nie zadzwoni z postulatem zakończenia nadliczbowego wysiłku lub rekompensaty w postaci wolnych godzin porannych.
W wielu polskich firmach miarą oceny efektywności pracy jest nadal liczba roboczogodzin spędzona na warowaniu przy wydzielonej na 2 metry przestrzeni roboczej.
W tym celu wytworzyła się nawet podgrupa NADGORLIWYCH PROROKÓW, którym większość czasu w pracy zajmuje prognozowanie najbardziej spektakularnych godzin i momentów inauguracji dnia w firmie oraz opuszczania ich bram, tak aby odnotowane one zostały na twardym dysku pamięci przedstawiciela władz.
Apeluję zatem do specjalistów zarządzających zasobami ludzkimi.
Nie wprowadzajcie już więcej wydumanych i absurdalnych metod wyciskania ostatnich soków z siły roboczej. Zamiast tego ustalcie po prostu przy filiżance dobrej kawy na indywidualnym partnerskim spotkaniu elastyczne reguły kwestii czasu pracy.
AliBi
Fejsbukowe opętanie →← Siła nabywcza PŁCI PIĘKNEJ
Dodaj komentarz
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone
Dodaj komentarz